The Elder Scrolls

W SIECI SPISKÓW I KŁAMSTWA

CZĘŚĆ I
Rozdział I – Cienie pod Cyrklem
Wieczór w Brumie był chłodny, a mury Gildii Magów zdawały się szczelniejsze niż zwykle. Telion
siedział przy świecy w bibliotece, otoczony woluminami zakazanych formuł. Jego mentor, arcymag
Maros, zlecił mu badanie śladów ostatnich napaści nekromantów na południu Cyrodiil. Ale Telion
nie mógł przestać myśleć o niej.
Imię jego wybranki brzmiało Silk-Hist, a jej łuski miały kolor ciemnego szmaragdu, błyszcząc
subtelnie w księżycowym blasku. Poznali się przypadkiem — podczas badań nad wpływem magii
żywiołów na organizmy gadzie. Była jedną z niewielu Argonianek dopuszczonych do nauk
magicznych na północy. Cicha, uważna, z oczami pełnymi opowieści.
Ich spotkania odbywały się po zmierzchu, w cieniu altany za ogrodem alchemicznym. Gdy
rozmawiali, świat wokół nich przestawał istnieć — aż do tej nocy.
Wnętrze Gildii zatrzęsło się od potężnego uderzenia magii. Zaalarmowane głosy rozległy się na
korytarzach. Telion wybiegł z biblioteki, peleryna zatańczyła na wietrze jak ciemne skrzydło. W sali
rytualnej paliły się już nie tylko świece — wokół magicznego kręgu leżeli strażnicy, a w powietrzu
unosił się zapach spalenizny i… gnijącego mięsa.
Na środku stał ktoś — odziany w czerń, kaptur głęboko nasunięty na oczy.
„Przekazaliście nas Radzie — teraz pora, byśmy odzyskali to, co nasze!” — syknął nekromanta,
rzucając szklany flakon w stronę ołtarza.
Eksplozja runęła na wszystkich. A gdy Telion rzucił się, by pomóc rannym… kątem oka zobaczył
znajomy cień — szmaragdową łuskę migoczącą na tunice jednego z uciekających z sali.
Silk-Hist?
Czy to możliwe?
Rozdział II – Echo Krwi i Popiołu
Telion nie spał tej nocy ani chwili.
W lochach Gildii, głęboko pod kamiennymi fundamentami Brumy, przesłuchiwano niedobitków z
napaści. Magowie zebrali fragmenty zaklęć, wypalone runy, porozrzucane kości. Ale on nie był w
stanie się na tym skupić. Wciąż widział szmaragdową smugę w oddali. Gdyby to była Silk-Hist…
czy zdradziła? Czy jego serce dało się oszukać?
— „Myśl jasno, Telionie” — powtarzał sobie w myślach, siedząc samotnie w wieży alchemicznej,
wpatrując się w lśniące smugi magii snujące się po kryształowych fiolkach.
Wkrótce jednak usłyszał kroki. Ciche, zwinne, niepewne.
— „Telion?” — wyszeptał znajomy głos.
Silk-Hist.
Pojawiła się w cieniu drzwi, osnuta mrokiem, mokra od śniegu, który sypał tamtej nocy jakby sam
Skyrim płakał nad losem swoich dzieci.
— „To nie byłam ja” — powiedziała cicho. — „Przysięgam na Hist. Musisz mi wierzyć.”
Podszedł powoli. Serce waliło mu jak bębny w obozie khajiickich koczowników. Chciał jej
wierzyć, ale cień niepokoju rzucał się na jego duszę jak kotwica.
— „Widziałem cię.”
„To ktoś inny. Nosili mój kolor. Argoniańską runę. Podszyli się. Słyszałam szepty w kanałach —
nekromanci chcą nas wciągnąć w konflikt, zrobić z nas narzędzie, kozła ofiarnego.”
W milczeniu podała mu mały zwój — pieczęć była nadłamana, ale symbol nekromantów widniał
wyraźnie. Wiadomość, wyrwana z ich sieci.
„Skażeni są wśród nich. Gildie toczy rak od środka. Uderzcie z wnętrza.”
Telion spojrzał na nią — a potem na zwój. Jeśli to prawda… to nie tylko nekromanci są wrogami.
Ktoś z samego serca Gildii mógł pomagać ich najgorszym wrogom.
A jeśli to nieprawda… byłby pionkiem w rękach kobiety, którą kochał.
Nie miał czasu na wybory. W Brumie nadchodziła burza — nie pogodowa. Magia wrzała w
powietrzu. W lochach ktoś uciekł. Jeden z pojmanych nekromantów.
Zostawił po sobie jedno słowo, wyryte krwią na ścianie:
„Vaermina.”
Telion poczuł, jak coś zimnego spływa mu po kręgosłupie.
To nie był już tylko konflikt z nekromantami. To była wojna o dusze.
Rozdział III – Sny, które Krwawią
Świt w Brumie był blady, jakby sam Magnus nie chciał patrzeć na to, co miało się wydarzyć.
Telion nie spał od dwóch dni. Nie dlatego, że nie mógł — bał się snu. Od chwili, gdy zobaczył imię
Vaerminy wyryte krwią na ścianie, jego umysł był nawiedzany przez obrazy, których nie rozumiał.
Zamarznięte róże w płomieniach. Głosy śmiejące się spod maski. Cienie przemykające za jego
oczami, gdy tylko je zamykał.
Silk-Hist też się zmieniła. Spokojna, opanowana — a jednak jej spojrzenie było coraz bardziej
czujne. Zaczęła nosić amulet z jadeitowego drewna, mówiąc, że to Dar Przodków. Miała coraz
więcej tajemnic. Ale on milczał.
Nie dlatego, że nie ufał.
Tylko dlatego, że już nikomu nie ufał
Gildia była w rozsypce. Po ucieczce jednego z nekromantów i zaginięciu dwóch uczniów, Starszy
Mag Lorian zwołał zamknięte zgromadzenie. Podejrzenia szeptano za zamkniętymi drzwiami.
Szukano winnych, nie rozwiązań.
Telion stał na korytarzu, gdy usłyszał:
— „Oskarżono Silk-Hist. O zdradę.”
Zadrżał. Pobiegł na dół. Ale cela, w której miała być zamknięta, była pusta.
Zamiast niej — kolejny znak.
Wypalone w kamieniu ostrze zaklęcia. Symbol księgi i kuli — znak Zasnutych Snów, kultu
Vaerminy. Ślad magii prowadził poza mury miasta. W stronę Gór Jerall.
Trzy dni później, pośród ruin świątyni, Telion odnalazł ślady rytuału. Kości, zakrwawione srebro,
lustro z czarnego szkła.
I znów — obraz w jego głowie. Silk-Hist, stojąca przed ołtarzem, szeptająca słowa, których nie
znał.
Ale wiedział jedno.
To nie były jej słowa. To nie była jej wola.
Vaermina wdzierała się do świata. Poprzez sny, poprzez ciała. A jeśli Silk była bramą — to on
musiał znaleźć sposób, by ją zamknąć.
Ale jak ocalić duszę kogoś, kogo kochasz, gdy sam wątpisz, czy nie śnisz?
Rozdział IV – Lustrzane Głosy
Deszcz spływał po kapturze Teliona, ale on nie zwracał na to uwagi. Stał na granicy lasu, wpatrzony
w coś, co nie miało prawa istnieć.
Pośród drzew wyrastała wieża, której nie było na żadnej mapie. Kamień był czarny jak onyks, a
każda cegła lśniła, jakby od środka prześwitywało światło — lub… cień.
To właśnie tutaj prowadziły ślady Silk-Hist. A raczej czegoś, co nią było.
Telion sięgnął do sakwy i dotknął listu, który znalazł pod swoim łóżkiem tej nocy. Napisany jej
pismem, ale dziwnie… krzywym. Niezdrowym.
„Oni mnie widzą przez ciebie. Przestań śnić. Nie szukaj mnie.”
„Sny bolą. Telion… nie daj mi wrócić.”
Wieża nie miała drzwi. Ale gdy tylko zbliżył się na kilka kroków, kamień rozstąpił się, jakby ktoś
przeciął zasłonę. Wnętrze było… puste. I jednocześnie pełne — jakby jego własne myśli odbijały
się od ścian.
— „To nie jest miejsce z tego świata,” — wyszeptał.
Gdy postawił pierwszy krok do środka, świat się złamał.
Nie usłyszał huku. Nie zobaczył światła.
Zobaczył siebie, ale młodszego. Widzenie? Wspomnienie?
Telion patrzył, jak chłopak — on sam — stoi przed mistrzem magii i mówi:
„Nie boję się śmierci.”
Wizja zniknęła.
Kolejny krok.
Tym razem widział Silk-Hist, uśmiechniętą, ubraną w szaty ucznia.
— „Kiedyś będziesz potężny, Telionie. Ale najpierw naucz się słuchać.”
Znów ciemność.
Trzeci krok.
I teraz… stała przed nim. Nie wizja. Nie sen. Ona.
Ale jej oczy nie należały do niej.
Były lśniące jak rtęć. Bezdenne.
— „Telionie… przyszedłeś… za późno.” — wyszeptała.
Zanim zdążył coś powiedzieć, wieża zadrżała.
Z jej ścian zaczęły wychodzić lustrzane sylwetki — jakby jego własne odbicia z tysiąca snów.
Każde z nich miało inną twarz. Jedno płonęło. Drugie miało skórę jak szkło. Trzecie… płakało
krwią.
Silk-Hist odwróciła się. W jej dłoni pojawiła się różdżka wygięta jak wąż.
„Nie jesteś w śnie. Ale już też nie w świecie.”
„Jeśli chcesz mnie ocalić… musisz zniszczyć to, czym się stałam.”
I wtedy jedno z lustrzanych odbić zaatakowało.
Telion podniósł rękę i wypowiedział zaklęcie, którego nigdy się nie uczył, ale znał od zawsze.
Świat rozpadł się w tysiąc odłamków.
Rozdział V – Pęknięcie w Zasłonie
Telion ocknął się w miejscu, którego nie potrafił opisać. Niebo było… zbyt blisko. Jakby mógł
sięgnąć dłonią i przesunąć palcem po jego powierzchni. A ziemia — czy to była ziemia? —
pulsowała światłem, raz zielonym, raz fioletowym, raz barwą, której nie potrafił nazwać.
To nie była wieża. To nie był świat.
To był sen — nie jego, ale kogoś innego. Kogoś starożytnego.
— „To Kraina Snów,” — powiedział głos.
Nie był ludzki, nie był elficki, ani nawet daedryczny.
Był… obojętny.
— „Jesteś w domenie Vaerminy. Bogini snów, koszmarów… i zapomnienia.”
Telion powstał. Jego ciało było lekkie jak pióro, ale dusza ciążyła jak ołów.
W oddali majaczyła sylwetka — pałac utkany z mgły i światła. A przed nim… tysiące postaci.
Śpiący. Martwi. Uwięzieni w wiecznym śnieniu.
I pośród nich — Silk-Hist. Jej ciało lewitowało, owinięte w warkocze iluzji. Jej oczy były
zamknięte. A na ustach — cień uśmiechu.
— „Jeśli ją obudzisz, umrze.”
Głos powrócił. Tym razem wyraźniejszy. Zmaterializował się w postaci kobiety — wysokiej,
bladej, o włosach jak dym.
— Vaermina.
— „Jeśli pozwolisz jej śnić dalej… stanie się moim naczyniem.”
— „Dlaczego ona?” — wyszeptał Telion.
Bogini uśmiechnęła się z nutą smutku.
— „Bo kocha. A miłość to najpiękniejszy sen. I najstraszniejszy koszmar.”
Telion spojrzał na Silk-Hist. Jego palce zadrżały.
Nie mógł jej dotknąć. Nie tutaj.
Ale mógł podjąć decyzję.
— „Co mam zrobić?” — zapytał.
Vaermina zbliżyła się do niego.
W jej oczach były gwiazdy, które dawno zgasły.
— „Oddaj sen w zamian. Wyrzeknij się swoich wspomnień, swojego życia, swojego ‘ja’.
Zostań tutaj… i śnij za nią.
Wtedy ona się obudzi.”
— „A jeśli odmówię?”
— „Oboje przepadniecie.”
Cisza była dłuższa niż wieczność.
A potem Telion uśmiechnął się przez łzy.
— „Daj mi jej koszmar. Ja go poniosę.”
I świat pękł jak lustrzana tafla.
Rozdział VI – Cień, który śnił o świetle
Silk-Hist zerwała się z posłania w gildyjnej izbie. Jej klatka piersiowa unosiła się szybko, a oczy
rozszerzyły w nagłym przebudzeniu. Powietrze było inne — zimne, suche, prawdziwe. Pachniało
kurzem, magią… i nieobecnością.
— „Telion?” — wyszeptała.
Ale łóżko obok było puste.
Nie pamiętała snu. Nie wiedziała, gdzie była ani ile czasu minęło. Lecz czuła — gdzieś głęboko —
że coś wyrwano z niej, jakby ktoś zabrał jej część duszy, by mogła wrócić. I że ta część miała imię.
W Archiwum Gildii Magów panowała cisza. Archont Elaren, sędziwy Altmer, wodził palcami po
zakurzonych zwojach, gdy poczuł znajomy chłód — nie fizyczny, lecz eteryczny. Spojrzał za siebie.
— „Niemożliwe…”
W cieniu między regałami coś się poruszyło. Kształt humanoidalny, lecz niestabilny. Przezroczysty,
jakby utkany z dymu i wspomnień. Oczy płonęły słabo, bladym błękitem — jedynym kolorem w
szarej formie.
— „Telion…” — Elaren wyprostował się, zdumiony i przerażony. — „Co zrobiłeś?”
Głos cienia był szeptem na wietrze.
— „Zapłaciłem cenę. Teraz nie śnię już dla siebie.”
— „Jesteś… snem? Echem?”
— „Nie. Jestem obietnicą.”
Silk-Hist czuła, jak coś ją prowadzi — nie słowa, nie głosy, lecz gesty, spojrzenia zza kurtyny
rzeczywistości. W każdej migotliwej refleksji widziała cień Teliona. Nie żył. Nie istniał. A jednak
był.
W sercu czuła jego obecność.
I wtedy zrozumiała — Telion nie umarł.
Telion stał się snem, który chronił ją, prowadził, otaczał.
Był teraz częścią Vaerminy, a jednak opierał się jej — jego wola była zbyt silna.
Był jej strażnikiem.
— „Nie zostawiłeś mnie,” wyszeptała.
I po raz pierwszy od przebudzenia — łzy potoczyły się po jej łuskowatych policzkach.
W mrocznych ruinach na obrzeżach Cyrodiil, gdzie nekromanci szykowali nowy rytuał, cień
Teliona pojawił się bez słowa. Ich zaklęcia przestały działać. Ich oczy wypełnił strach.
— „Cień… Cień śniący…” — wyszeptali.
Zanim nastał świt, cała komnata pogrążyła się w milczeniu. Tylko jedna rzecz została:
Krąg popiołu, a na jego środku znak Gildii Magów — świecący słabo błękitnym światłem.
Tymczasem Silk-Hist, w towarzystwie młodego maga bojowego imieniem Aulus, prowadziła
śledztwo wśród ruin. Znaleźli kolejne miejsce skażone snami. Ziemia pachniała popiołem, a wiatr
niósł szept:
„Jestem tu.”
— „To on…” — wyszeptała.
Aulus spojrzał na nią z troską.
— „Cień Teliona?”
Skinęła głową. — „Nie tylko cień. On walczy.”
— „Ale jak długo może to robić?” — zapytał cicho.
Nie miała odpowiedzi.
W nocy odwiedziła ją wizja. Sen, który nie był snem.
Telion stał wśród ruin. Nie miał twarzy, ale czuła jego obecność.
— „Nie jestem już sobą, Silk. Ale pamiętam.”
— „Co pamiętasz?” — spytała z drżeniem.
— „Ciebie. I przysięgę, którą złożyłem, kiedy spojrzałaś na mnie tamtego dnia… pod biblioteką w
Leyawiin. Chronić cię. Choćbym miał zniknąć.”
Dotknęła jego dłoni — zimnej, jak poranny lód.
— „Nie chcę cię stracić.”
— „Możesz mnie stracić tylko wtedy, gdy przestaniesz wierzyć.”
I wtedy się obudziła. Ze łzami.
Ale wiedziała jedno — to nie był koniec.
Rozdział VII – Światło wśród cieni
Świt nad Cesarstwem przyszedł wolno, jakby i on nie był pewien, czy warto oświetlać świat, w
którym cienie znów zaczęły mówić. Silk-Hist stała przy oknie głównej wieży Gildii Magów w
Brumie. Wiatr wplątywał się w jej czerwony szal — jedyną pamiątkę po nim. Po Telionie.
Każdego dnia od przebudzenia z rytuału czuła jego obecność. Nie fizyczną — bardziej… jak echo
melodii, którą znała od dziecka, a której nikt inny nie słyszał.
Czasem, gdy zamykała oczy, widziała migające obrazy — nie miejsca, lecz emocje. Strach.
Czułość. Walkę.
I jedno słowo wypowiadane raz po raz, niczym mantra:
„Chronić.”
W lochach pod ruinami Fortu Ontus, mistrzyni nekromantów, Virella, przyzywała duchy
przeszłości. Jej oczy rozświetlone były blaskiem księżyca, a dłonie trzymały czaszkę pokrytą
runami.
— „Ten cień. Ten… sen. On nie należy do snu. Jest błędem.” — Jej głos był pełen jadu.
— „Wysłaliśmy go w nicość,” — odparł jej uczeń. — „A jednak wrócił.”
Virella zmarszczyła brwi.
— „Bo ktoś trzyma go tu. Ktoś daje mu powód, by nie zgasł.”
Zamknęła oczy. W wizji widziała sylwetkę Argonianki.
Silk-Hist. Klucz. Słabość. Ludzka czułość, która zatrzymała śmierć.
Rozdział VIII – Cena pamięci
W sali głównej Gildii w Brumie, cisza była cięższa niż magia krążąca w powietrzu. Mistrzyni
Lorianne zamknęła księgę rytuałów. Miała bladość człowieka, który właśnie spojrzał w oczy
czemuś starszemu od czasu.
— „Jego dusza… nie jest już całkiem ludzka.” — Jej głos był pusty. — „Ani martwa. Ani żywa. To,
co trzyma Teliona, to więź… z tobą.”
Silk-Hist skinęła tylko głową.
W ruinach dawnego sanktuarium, gdzie nekromanci eksperymentowali z czasem i snami, Aulus
znalazł coś, co zmroziło mu krew. Stara tablica z wypaloną inskrypcją:
„Z pamięci rodzi się kształt. Z miłości — klątwa.”
Nie zdążył nic zrobić. Ostrze pojawiło się za jego plecami. Zamaskowana postać rzuciła go na
kamienną kolumnę. Jej oczy lśniły czernią, w której nie było światła.
— „Zbyt dużo widzisz, młody magu,” — wysyczała Virella.
— „A teraz… znikniesz.”
W tym samym czasie, Silk-Hist poczuła jak ziemia pod nią drży. Fala bólu przebiła się przez jej
kręgosłup. To nie był jej ból. To był jego. Teliona.
Biegła. Nie wiedziała gdzie. Po prostu biegła, kierowana sercem. Do miejsca, które znała tylko ze
snów — Wieży Echo, ukrytej w górach Jerall.
Tam, między rzeczywistością a tym, co po niej zostaje, stał Telion.
Był sam. Zmieniony.
Nie miał ciała, ale też nie był cieniem. Był pamięcią — żyjącym echem. Wokół niego fruwały iskry
duszy. Z każdą próbą zbliżenia, ziemia drżała.
— „Oni cię znajdą…” — wyszeptała.
— „Pozwolę im,” — odparł. — „Bo nie boję się śmierci. Bo mam powód, by walczyć.”
Dotknęła jego dłoni — znów. I tym razem on również dotknął jej.
Na krótką chwilę, świat przestał istnieć.
Ale ich losy dopiero się splatały.
W tle, gdzieś daleko, Virella przygotowywała ostatni rytuał. Rytuał, który miał wyrwać Teliona z
rzeczywistości. Raz na zawsze.
Ale zapomniała o jednym: nie każda pamięć daje się spalić.
W dłoniach miała broń, której nigdy nie powinna dotknąć – Stalową Laskę Wspomnień, skradzioną
z ruin w Alinorze.
— „Nie jestem wojownikiem.” — powiedziała cicho. — „Ale jestem jego wspomnieniem. I to
wystarczy.”
Starcie było krótkie. Zbyt krótkie.
Virella nie spodziewała się, że przeciwnik nie będzie chciał zabić.
Silk nie przyszła zabić. Przyszła przypomnieć.
I w tej jednej chwili, kiedy rzuciła wspomnienie ich pierwszego pocałunku, rytuał Virelli się
załamał.
Ciemność rozdarła się jak zasłona.
I z niej… wyszedł Telion.
Już nie cień.
Już nie duch.
Żywy.
— „Zawiodłaś, Virello. Bo zapomniałaś, że prawdziwa magia nie rodzi się z krwi… tylko z
miłości.”
Ale echo krwi nie milknie łatwo.
Virella uciekła. A z nią… starożytny artefakt, który kiedyś należał do Mannimarca.
I tak zaczyna się nowy rozdział.